W stronę wieczności - obrzędy pogrzebowe dawnego Wilkołaza
26 kwietnia 2025 przeżywaliśmy ostatnią drogę papieża Franciszka. Cały niemalże świat uczestniczył w tej uroczystości za pośrednictwem kamer. Ta podniosła uroczystość jest okazją aby pochylić się nad bolesnym momentem jakim jest odejście bliskiej osoby w historii naszej lokalnej społeczności.
Fotografia funeralna nie należy do tej najchętniej oglądanej i wykonywanej, co jest dość oczywiste. Jednak w chyba każdym rodzinnym archiwum znajdziemy wspólne ostatnie rodzinne zdjęcie ze zmarłym przodkiem leżącym w otwartej trumnie czy to w domu, czy na cmentarzu tuż przed złożeniem do grobu. W tym artykule prezentuję kilkanaście zdjęć z kolekcji Jana Żytka wykonanych w czasie uroczystości pogrzebowych. To trudny temat, ale też świadectwo szacunku i pokory wobec nieuchronności końca.
O przedwojennych obrzędach zwyczajach związanych ze śmiercią i pogrzebem pisał Jan Cagara w swojej pracy "Wilkołaz w I połowie XX wieku":
Średnia długość życia mieszkańców Wilkołaza wahała się około 60 lat. Sporo było ludzi, którzy umierali po przekroczeniu 70 lat. Duża śmiertelność była wśród młodzieży z powodu gruźlicy oraz niemowląt, które umierały na skutek różnych schorzeń dziecięcych.
Do obłożnie chorych przywożono księdza z Panem Bogiem. Chory spowiadał się i przyjmował komunię świętą, a także otrzymywał sakrament chorych - namaszczenie. Wierzono, że przyjęcie tego sakramentu przyniesie choremu ulgę w cierpieniu i może przywrócić mu zdrowie, a jeżeli wolą Bożą jest, aby umarł, ułatwi mu przejście do wieczności.
Przed przyjazdem księdza, porządkowano domostwo, myto chorego i ubierano go w czystą bieliznę, zmieniano pościel. Podczas, gdy ksiądz słuchał spowiedzi, zebrane pod drzwiami niewiasty z płonącymi świecami odmawiały głośno modlitwy w intencji chorego.
Zwłoki zmarłego myto i ubierano w świąteczną odzież. Znam jednak dwa przypadki, kiedy to nieboszczyka ubrano w papierowe odzienie i papierowe obuwie. Tak uczyniły rodziny biedne, których nie było stać na zakup odpowiedniej odzieży. Kiedy ciało zmarłego leżało już w trumnie, stawiano naprzeciw jego głowy krucyfiks, a po bokach przynajmniej dwie świece oraz doniczkowe lub cięte kwiaty. W jedną rękę zmarłego wkładano książeczkę do nabożeństwa, a w drugą różaniec. Jeśli zmarła młoda niezamężna panna, ubierano ją w strój weselny, to jest w białą suknię i welon, a zmarłego młodzieńca w ciemny garnitur. Do piersi obojgu przypinano kokardę z białą wstążeczką i mirtem, tak jak nowożeńcom do ślubu.
Obok trumny gromadziły się starsze kobiety, które śpiewały przy zapalonych świecach żałobne pieśni i odmawiały różaniec za spokój duszy zmarłego. Na wieko trumny panny lub młodzieńca, kładziono wieniec z barwinka, a trumnę do kościoła niesiono w wieńcu o długości kilkudziesięciu metrów, uwitego z gałązek świerku. Na czele orszaku żałobnego niesiono krzyż i żałobną, chorągiew, za nimi kroczył ksiądz z organistą. Za trumną szła rodzina zmarłego i krewni, w dalszej kolejności pozostali żałobnicy. Niekiedy za księdzem kroczyła orkiestra dęta, która grała marsze żałobne. Tak było często na pogrzebie zmarłych w młodym wieku.
Nad grobem ksiądz wygłaszał mowę, w której w imieniu zmarłego żegnał jego najbliższych, wymieniając pełne ich imiona i nazwiska oraz stopień pokrewieństwa lub powinowactwa. Ta chwila była najbardziej wzruszająca, dlatego wielu uczestników roniło łzy. Grzebano wprost do ziemi, niekiedy trumnę wkładano do drewnianej skrzyni, zbitej z grubych sosnowych lub dębowych desek. Groby murowane należały do rzadkości. Moda na budowanie murowanych grobów, nastała dopiero w latach siedemdziesiątych. Żałobnicy rozchodzili się po cmentarzu na groby swoich bliskich, a rodzina pochowanego wraz z krewnymi, przybyłymi spoza Wilkołaza, wracała do domu na obiad. Stypy pogrzebowe z udziałem większej liczby osób, urządzano bardzo rzadko.
Izbę, w której zmarł nieboszczyk poddawano gruntownemu sprzątaniu i myciu. Bielono ściany. Przez długi czas po pogrzebie, modlono się za duszę zmarłego, a w rocznicę jego śmierci, a niekiedy jeszcze na imieniny, zamawiano w kościele mszę.
Wierzono, że dusze zmarłych nawiedzają żywych i ich domostwa, dlatego niektórzy czuli strach przed ewentualnym spotkaniem z pogrzebanym. Unikali izby, gdzie nastąpiła śmierć, niechętnie używali odzieży i przedmiotów należących do niego.
Pamiętam z wczesnej młodości trzy pogrzeby, które odbiegały od zwykłych pochówków. Istotna różnica wyrażała się w tym, ze wyprowadzenie zwłok z domu śmierci do kościoła, odbywało się nie w ciągu dnia, ale późnym wieczorem, kiedy już ciemności okryły świat. Uczestnicy pogrzebowego konduktu nieśli płonące świece, których blask rozpraszał ciemności i stwarzał nastrój skupienia i tajemniczości. Były to pogrzeby, leśniczego lasów ordynacji Zamoyskich, a po upływie krótkiego czasu, jego matki. Trzeci to pogrzeb ziemianina Guzowskiego, którego chowano w grobie rodzinnym w kaplicy cmentarnej. Odmienność wspomnianego pochówku polegała na tym, ze trumnę ze zmarłym przywieziono z jakieś odległej miejscowości i towarzyszyło jej blisko 30 aut z żałobnikami. Kondukt pogrzebowy tego rodzaju był unikalny i dlatego wzbudzał podziw i ciekawość.
[...] Zwykle zmarłemu zaraz po zgonie podwiązywano podbródek chustą, aby jego usta pozostały trwale zamknięte.
Tej chuście przypisywano moc magiczną. Wierzono, że jeśli świadek złoży w sądzie pod przysięgą fałszywe zeznania, a podczas ich składania posiada przy sobie tę chustę, to uniknie kary bożej za krzywoprzysięstwo, jaką byłaby jego śmierć, ciężka choroba lub niepowodzenie w życiu.
Także w pracy Magdaleny Chmielik "Obraz życia społeczno-kulturalnego mieszkańców Wilkołaza w świetle dokumentacji fotograficznej Jana Żytka" znajdziemy bezpośrednie relacje świadków uroczystości żałobnych:
Pogrzeb odbywał się trzy doby po śmierci. "Dzwonili. Dzwony trzy razy dzwoniły. Rano, wieczór i w południe. Wszystkie dzwony dla nieboszczyka. Przez trzy doby, cały czas aż dotąd jak go nie pochowali. To podzwonne było. Za to się płaciło, podzwonne. Tymu – kościelnemu". [Stanisław Gałęzowski, ur. 1923, dalej SG] Później dzwoniono już tylko dwa razy: rano i wieczorem. Dźwięk dzwonów był inny niż zwykle, stąd ludzie mogli rozpoznać, że dzwoniono zmarłemu.
Już pierwszego dnia po śmierci zbierano się na modlitwy i śpiewanie pieśni w domu zmarłego, tak zwany różaniec.
Do trumny dawniej, jak i dzisiaj wkładano różaniec i książeczkę z modlitwami. "Ubierało się już jak teraz. Jak chodzili. Ale ja pamiętam jeszcze mój dziadzio umarł. To był w sukmanie pochowany i te czapkę rogatywke miał. On miał 93 lata jak zmarł. To był rok pierwszy po wojnie: 46. To on był pamiętam w sukmanie i te rogatywke miał. Wkładano książeczkę, różaniec. Więcej nie pamiętam, żeby coś wkładali". [Teodozja Stępień, ur. 1934, dalej TS] Często starsi ludzie wcześniej przygotowywali swój ubiór do trumny.
Zwyczajem związanym ze śmiercią gospodarza było otwieranie wrót stodoły i obory gdy wynoszono trumnę ze zmarły z domu. Zegar zatrzymywano na godzinie, w której ktoś umarł. Stołki, na których stała trumna przewracano. Orszak starał się iść jak najkrótszą drogą, żeby nie zawracać. "Trzeba było pootwierać drzwi u obory jak wynosili nieboszczyka z domu. Albo znów lustro się zatykało, zegar stawiali, zatrzymał się na tej godzinie kto umarł. I tam lustro było zatkane. Żeby nie było. Przychodzili ludzie wieczorami i mówili różaniec. Przeważnie nieboszczyk to leżał w domu, nie wywozili nigdzie". [SG]
Jeżeli w pogrzebie uczestniczyło wielu ludzi, wtedy trumna niesiona była na ramionach uczestników od samego domu do kościoła.78 Przy mniejszym pogrzebie wieziono trumnę furmanką.
"A ta babcia to moja prababcia. To ona miała 87 lat jak umarła. A wujek z Ameryki pisał, żeby zrobić jej zdjęcie i przysłać. Bo to była jego matka. Ona w 1944 roku zmarła. Katarzyna Wnuczek." [TS]
W Wilkołazie nie robiono zwykle styp. Czasem, gdy rodzina przyjechała z daleka, urządzano skromny obiad. Jak wspomina Pani Teodozja: "U nas nie robili stypy. A na przykład byłam w Kiełczewicach to tam nas zaprosili". [TS] Jeżeli zmarły nie miał rodziny, to ten kto po nim przejmował majątek, organizował obiad. Tak zwane „opijanie majątku”.